czwartek, 6 sierpnia 2015

136. Trochę tego i owego i misz-maszowy szalik. WDiC

 Jest takie gorąco, że wczoraj byłam z córką na basenie. Przy okazji zabrałam też syna od sąsiadów, biedaczysko sam siedzi w domu i szkoda mi się go zrobiło, a tak miał radochy trochę. Dzieciaki chciały cały dzień tam siedzieć, ale niestety wszystko zjadły i wypiły i trzeba było wracać. Przebitka cenowa na napoje lub coś do jedzenia jest tak duża na tego typu obiektach, że nie stać mnie na takie luksusy. Natomiast być za jucznego wielbłąda ja się nie piszę. A po powrocie nie miałam czasu na zaglądanie tutaj i dlatego piszę dziś. 
 Wczoraj była środa i cotygodniowe spotkania u Maknety z cyklu: "Współne dzierganie i czytanie". Zrobiłam fotki telefonem, nie są zbyt dobrej jakości, ale niestety jak znalazłam znawcę od naprawy aparatów i powiedziałam, że mój zaledwie 4 letni aparat odmówił współpracy to usłyszałam, bądź co bądź od bardzo miłego pana, że to już stary aparat jest. Rozumiecie to ? Stary!! Stary to według mnie taki jak ma z 20 lat(mamy takiego zenita lustrzankę i dotąd działa) a tu prosze 4-ro letni i stary. No ale cóż robić, pytanie co z naprawą. Ano jak rozkręci i sprawdzi co sie zepsuło to będzie wiedział czy się da naprawić, i mam się zastanowić ponieważ naprawa ok. 160 zł(może być więcej ale nie mniej) a nowe tego typu kosztują od 360 .Więc się kolejny dzień zastanawiam...
  Z kolorowej włóczki z odzysku zrobiłam w końcu szaliczek na palcach,taki w zasadzie ozdobny ale jednak szaliczek:) I jego podpinam też do Maknety :) (klik, klik)  Z tej bledszej robię inny, szydełkiem same słupki reliefowe. Zobaczymy jak wyjdzie. 











Czytelniczo skończyłam w końcu "Wołanie z oddali", o której napomknęłam tu .
I jakby tu napisać...

Przyzwyczajona jestem przez wielu autorów trilerów, kryminałów czy książek sensacyjnych do jakiejś akcji, do działania, że się coś w tych powieściach dzieje. A czytając tę po prostu momentami starsznie się nudziłam. Nigdy jeszcze żadna ksiażka nie zajęła mi tyle czasu. Nawet nie lubiane lektury w szkole. 
  Powieść zaczyna się ciekawie, w dziwnej sytuacji znajduje się mała dziewczynka, musi leżeć na podłodze w samochodzie, tak każe jej mama...Potem poznajemy głównego bohatera Erika Wintera 37-letniego komisarza jednostki śledczej w Goteborgu(Szwecja),który ma spore problemy osobiste. Poznajemy też innych jego współpracowników. W mieście trwa festyn, wielki upał, hektolitry piwa i tłumy ludzi na ulicach powodują jakiś bliżej nieodgadnięty niepokój, a w pobliżu jeziora sporo oddalonego od miasta zostaje znaleziona zamordowana kobieta,bez żadnych dokumentów. Policja nie potrafi jej zidentyfikować, więc postanawia poprosić o pomoc społeczenstwo publikując jej zdjęcie,które tak na prawdę niewiele wnosi do sprawy. Równocześnie w centrum miasta dochodzi do strzelaniny prawdopodobnie miedzy gangami, a tuż przed posterunkiem, w którym pracuje główny bohater jakiś cudzoziemiec w autobusie straszy, że zabije własnego syna.W trakcie trwania dochodzenia  pojawia się wiele wątków pobocznych w zasadzie nie mających nic wspólnego z głównym. Być może pisarzowi chodziło o pokazanie pracy policji kryminalnej takiej jaka jest w rzeczywistosci. Pełno różnych poszlak, danych nie mających niby nic ze sobą wspólnego, a które jednak trzeba starannie zabezpieczyć. W tej powieści jest coś co mnie osobiście wprowadzało w rozdrażnienie, fragmenty oderwane od całości, migawki wspomnień nie wiadomo kogo dotyczące. Czynności powtarzalne jak wyliczanie zdejmowanego ubrania czy za częste według mnie wciskanie nazwy zespołu muzycznego, którego bohater słucha i dziwne dialogi z byłym szfagrem bandziorem.
Długie dochodzenie, które wyprowadza Erika z równowagi w pewnym momęcie cofa się w przeszłość. Musi jechać do Danii ponieważ jego zdaniem obecna sprawa może być powiązana z napadem na bank z przed kilku dekad. W miedzyczasie dowiadujemy się, że zamordowana miała córeczkę,która zniknęła. 
  Powieś zaliczana do objetościowo wielkich, a jednak jakby niedokończona, nie wszystko zostało wyjaśnione, co według mnie powinno, jakoś mętnie tak. W zasadzie jest to powieść z drugim dnem, niby codzienna praca śledczych, niby trudna sprawa a jednocześnie ukazana straszna samotność ludzi wśród ludzi.  

Zaczęłam czytać "Szyfr Szekspira"Jennifer Lee Carrell.
I pokaże wam jeszcze pewną fotkę... myślałam, że mam zwidy i kolibra widzę he he...

  widzicie ? To małe latające, brązowawe ? Zupełnie jak koliber :) Wiecie jak się toto małe nazywa? Ja musiałąm poszperać w necie by wiedzieć...to jest ćma. Tak w samo południe latała i wyglądała jak koliberek a to ćma jest.Nazywa się Fruczak gołabek. Ładnie prawda ?:)

2 komentarze:

  1. Zaintrygowałaś mnie opisem tej książki:) A ćma faktycznie wygląda jak koliber - niesamowite! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sprzęt elektroniczny szybko się starzeje, nie to, co stara, poczciwa lustrzanka Zenita.

    OdpowiedzUsuń